Po prawie 12 godzinach lotu dotarliśmy na Seszele jak to mówią: raj na Ziemi, ale Mahe przywitało nas w sobotę tropikalną ulewą.
W jakis cudowny sposób udało się nam przebookować bilety na wczesniejszy lot lokalnymi liniamina Praslin. Samolot Viking Twin Otter wyposażony był
w dość oryginalne wyjście ewakuacyjne. Po 15 minutach lotu byliśmy na Praslin. Lokalne autobusy nie zabierają turystów z bagażem,
więc pozostały tylko taksówki, żeby dostac sie do mariny Dream Yacht / Jetty.
W niedzielę rano szybko zrobilismy odbór Catany43 „COROT” , odbyliśmy „technical & map briefing” i po zakupach w lokalnym sklepie,
pojechaliśmy na wycieczkę do Vallée de Mai, aby zwiedzić endemiczny las tropikalny - jedyne miejsce na Świecie (UNESCO),
w którym rosną Coco de Mer (żeński), męski kwiatostan wygląda całkiem inaczej. Ta swoista dżungla robi wrażenie gestwą drzew i wszelkiej zieleni wśród gigantycznych granitowych głazów. Po południu trzeba było rozłupać kilka kokosów na wieczorne drinki.
Wieczorem pogoda znowu zaczęła sie psuć i w nocy przetaczały się ulewy i burze.
Świat jest jednak mały. W marinie St Anna Baie/Dream Yacht spotkalismy polską załogę na Lagoon 38 „Monthana”. Trzeba pogratulować im „odwagi”, praktycznie bez doswiadczenia morskiego zdecydowali się na Ocean Indyjski. Przez pierwsze kilka dni pływaliśmy
razem , aby w razie potrzeby służyć im pomocą.
Nastepnego dnia pogoda zaczęła się klarować i wczesnym popołudniem oddaliśmy cumy i popłynęliśmy na La Digue i zakotwiczyliśmy w Anse Cocos.
We wtorek popłynęlismy na drugą stronę La Digue, aby w lokalnym markecie zrobić zakupy, a przy okazji na przystani promowej, kupiliśmy od kreoli czerwonego lucjanusa
(Red Snapper) na wieczornego grila. Wiatr solidnie osłabł (w porywach do 5 kts) i kilkoma halsami doturlaliśmy się do wyspy Curieuse, godzinę przed zachodem słońca. W okół łódki pojawiły się ryby, jak je nazwaliśmy „patelniaki”- Plataks okrągły. Rano przeprawiliśmy się pontonem na wyspę do Parku Narodowego Curieuse. W ośrodku zajmującym się utrzymaniem populacji żyje około 300 żółwi olbrzymich.
Ponad 200 zółwi żyje na wolnosci poza ośrodkiem. Ścieżką do okoła zatoki, przez las mangrowców dotarlismy do Doctor's House,
domu Sir Wiliama MacGregora, który leczył na wyspie trędowatych. Po południu popłynęliśmy na dwie skaliste wysepki St Pierre, które okazały sie świetnym nurkowiskiem. Na noc stanęliśmy na bojce
w zatoce przy Anse Possession. Następnego dnia rano popłynęlismy na Anse Lazio, jak mówią jedną z 10 najpiękniejszy plaż na Świecie. Plaża duża, trochę przereklamowana,
z kąpieliskiem otoczonym siecią, kika lat temu rekin zaatakował tam anglika i niestety nie udało się go uratować. Tuż za plażą, wśród drzew są dwie knajpy, polecana to „Le Chevalier”.
Wóciliśmy na północno-wschodni brzeg Praslin, ponieważ w zatoce Cote D'or jest na
najbliższy sklep, a konieczne było uzupełnienie zapasów jedzenia i picia, przed przeskokiem na Mahe. Sklep okazał się całkiem nieźle zaopatrzony, na koniec hidnus dał nam mały rabat za
całość zakupów. Cała zatoka jest pokryta rafą i przy odpływie powrót na łódkę wiąże się z kluczeniem między formacjami korali. Popłynęliśmy znów na północ, minęliśmy Point Chevalier,
a naszym celem była Cousine, mała prywatna wysepka, gdzie rzuciliśmy kotwicę stając na noc. Na tą wyspę przypływają żółwie szylkretowe
i na plaży składają jaja. Niestety żaden się nie pojawił. Nastepnego ranka ruszyliśmy wkierunku Mahe, kierując się na North Point, a potem na południe do Mariny Eden. Nasze Panie szybko zakręciły się po marinie i od małego kreolczyka kupiły ładnego
pstrąga koralowego z angielskiego coral trout lub leopard coral grouper, bardzo smaczny okoń morski.
Rano serwisant wymienił nam popsuty włącznik windy kotwicznej. Po zakupach w supermarkecie w marinie (nie polecam drogo) popłynęliśmy na niedalekie wysepki do St Anna Marine Park. W czsie nurkowania na rafie spotkałem murenę, która bardzo ładnie pozowała do zdjęć.
Okazało się, że St Anna Marine Park jest czynny od 9:00 do 17:00, czyli w tym czasie strażnicy parku pobiorą opłatę po 200 rupii od każdego członka załogi. Po 17:00 bojka lub postój na kotwicy to jedyne 250 rupii od łódki. Ta zasada obowiązuje
we wszystkich parkach morskich i podwodnych na Seszelach.
Następnego ranka popłynęliśmy znowu w kierunku North Point na Mahe i przecinając zatokę Baie Beau Vallon stanęliśmy w urokliwej Baie Jassmine obok równie polecanej Anse Major.
Baie Jassmine to zatoczka z wewnętrzną rafą, z trzema małymi plażami, otoczona od NW wałem granitowych skał. 9 Grudnia rano krótki przeskok do zatoczki Baie Ternaye - Marine Park,
do której wiele razy zaglądały rekiny wielorybie. Znów nie mieliśmy częścia. Ponieważ nie było odrobiny wiatru a skwar był okrutny popłunęlismy na silniku na wysepkę Terese, gdzie zrobiliśmy przerwę na kąpiółkę, nurkowanie i zbieranie muszelek.
Kolejny przystanek to Grand Anse, „wymuszony” koniecznością uzupełnienia zapasów. W obrębie Grand Anse są dwa sklepy, mniej więcej pośrodku zatoki jest hindus, całkiem nieźle zaopatrzony, kupiliśmy kolejnego strzępiela. Na Grand Anse są dość silne fale przybojowe, tak że powrót z zakupami okazał się mocno mokry, ale
dwa kartony z zaopatrzeniem zostały szczęśliwie ocalone, ale silnik zaburtowy zaczął poważnie niedomagać. Nastepnego dnia rano popłynęliśmy na południowy kraniec Mahe i po minięciu „Capucyn Head”
zmieniliśmy kurs na północ w kierunku Victorii. Takich skał jak „Głowa Kapucyna” jest pomiędzy wyspami dość dużo i są nie oznakowane, w czasie odpływu są widoczne, ale przy przypływie a szczególnie w nocy stanowią duże zagrożenie. Rzuciliśmy kotwicę w zatoczce Anse Royale,
w ciasnym przesmyku między rafą koralową. Poza nazwą to nić królewskiego w tej zatoce nie można było znaleźć, no trochę lało po królewsku. W ostatni piątek rejsu popłynęliśmy okrężną drogą przez Park St Anna, z myślą, że tam staniemy na bojce, ale dezyzją ogółu na ostatni wieczór wróciliśmy do Mariny Eden.
W sobotę rano upał, pakowanie i zdanie łódki, a potem wypad do centrum Victorii na zakupy i zwiedzanie. Wieczorem na lotnisko i o 20:30 lot do Abu Dhabi, dalej cała noc lotu i w niedzielę po 10:00 byliśmy już na Okęciu.
Reasumując, pomimo pory deszczowej (mosuny) pogoda była zadziwiajaco dobra i upalna 32°C, z wyłączeniem wiatru. Wiatr w tym okresie głównie NW, przeciętnie 5 do 7 kts, nie dawał szans na specjalnie dalekie przeloty, więc koniecznością było ominięcie
niektórych ciekawych wysp. Ten rejon żeglarski jak najbardziej jest godzien polecenia, ze względu na wiele lokalnych atrakcji i uroku lokalnej przyrody i unikalnego krajobrazu.
ZAŁOGA: Dorota, Ewa, Iwonka, Jola, Bartek, Tomek, Robert